#pod zlota roza
Explore tagged Tumblr posts
Text
Pod Z艂ot膮 R贸偶膮 - Prolog
Kto nie s艂ysza艂 o mi艂o艣ci? Kto nie s艂ysza艂 historii o mi艂o艣ci, o mi艂o艣ci, kt贸ra ma swoj膮 histori臋 - czasami tragiczn膮, ale niekiedy, pr贸cz cierpieniem, przepe艂nion膮 rado艣ci膮 i nadziej膮? Kto nie do艣wiadczy艂 jej na w艂asnej sk贸rze, pal膮cego uczucia kochania i g艂臋boko zakorzenionej nienawi艣ci, mi艂o艣ci, kt贸ra wybacza, i kt贸ra chowa uraz臋?
Kto nie s艂ysza艂 o mi艂o艣ci, kt贸ra leczy rany i przezwyci臋偶a wszystko, co z艂e, o mi艂o艣ci, kt贸ra przesz艂a d艂ug膮 drog臋, aby znale藕膰 si臋 w odpowiednim miejscu, 偶eby si臋 wydarzy膰 i zaistnie膰? Gdy jednak si臋 wydarzy艂a, powinna by艂a si臋 wydarzy膰 w艂a艣nie teraz, w艂a艣nie w tym momencie, w艂a艣nie w tych okoliczno艣ciach. Co艣 sprowadzi艂o j膮 w艂a艣nie tutaj i sprawi艂o, 偶e trwa艂a jaki艣 czas. Co艣 sprawi艂o, 偶e si臋 zako艅czy艂a.
Ale niewa偶ne, co si臋 wydarzy, mi艂o艣膰 przychodzi w jakim艣 celu. Pojawia si臋 w czyim艣 偶yciu i to w艂a艣nie wtedy nadchodzi czas, aby ca艂kowicie jej si臋 podda膰. Niekoniecznie od razu. W ko艅cu mi艂o艣膰 odbiera nam mow臋, odwodzi od zmys艂贸w, kr臋ci, m膮ci, k艂amie, a cz艂owiek jest podatny na jej wp艂yw. Ale jest co艣, co sk艂ania do przebaczenia.
Cho膰 to wszystko wydarzy艂o si臋 tak dawno, wspomnienia nigdy nie przemin臋艂y. Sprowadzi艂y go tutaj i tkwi艂y nieprzerwanie w jego g艂owie, odcisn臋艂y swoje pi臋tno w jego 偶yciu. A uczucie? By艂o jak powietrze. Nie na d艂ugo m贸g艂 pozwoli膰 mu odej艣膰, bo gdy by艂o zbyt daleko, nie potrafi艂 oddycha膰. Wype艂nia艂o jego p艂uca i ka偶dy zakamarek jego cia艂a po brzegi - ju偶 pierwszego dnia i do dnia dzisiejszego. Pojawi艂o si臋 raz, ale raz na zawsze, mimo 偶e wystawione na pr贸b臋 wielokrotnie.
A jednak... Nie ka偶da historia mi艂osna ko艅czy si臋 szcz臋艣liwie, a nie wszystko, co ma sw贸j koniec, zwiastuje nieszcz臋艣cie. W ko艅cu nie ka偶dy koniec jest ko艅cem, a niekiedy koniec oznacza pocz膮tek.
艢ledz膮c wzrokiem tekst, Louis przebieg艂 nim kilkakrotnie po pierwszych linijkach wiersza, zanim zacz膮艂 czyta膰 go ponownie. Zna艂 go ju偶 niemal na pami臋膰. Tak w艂a艣nie si臋 to wszystko zaczyna艂o.
Kto nie s艂ysza艂 o legendzie, co powiada o mi艂o艣ci Kt贸ra zadzia艂a si臋 tu wieki temu Tej pi臋knej, lecz tragicznej, przepe艂nionej nami臋tno艣ci膮 Co korony drzew szepta艂y j膮 ka偶demu...*
(...)
6 notes
路
View notes
Text
Pod Z艂ot膮 R贸偶膮 - Rozdzia艂 Pierwszy: S艂odka wo艅 wzg贸rz White Hills
S艂贸w: 1814
Sz贸sty pa藕dziernika, 1994
Kamienie chrupa艂y pod przeje偶d偶aj膮cymi po艅 ko艂ami, rozkruszaj膮c 偶wir na kr臋tej drodze, kt贸ra wiod艂a prosto na wzg贸rza zalesionego terenu. Ju偶 wkr贸tce mia艂 objawi膰 si臋 tam widok skalistego gruntu w otoczeniu wysokich drzew i krzew贸w, gdzie powietrze by艂o 艣wie偶e, wilgotne i rze艣kie, a na niebie wisia艂y ciemne chmury, zwiastuj膮ce deszcz.
Ju偶 po chwili br膮zowy jeep gwa艂townie zatrzyma艂 si臋 na parkingu mi臋dzy star膮 przyczep膮 a zgni艂膮 zielon膮 hond膮, w ostatniej chwili hamuj膮c tu偶 przy kraw臋偶niku. Ostatecznie samoch贸d znalaz艂 si臋 w idealnym po艂o偶eniu, aby uderzy膰 kogo艣 drzwiami lub porysowa膰 lakier drzwi samochodu obok.
- M贸wi艂em: Nie parkuj tutaj! - w艣ciek艂 si臋 ch艂opak o b艂臋kitnych jak niebo oczach, teraz gniewnie marszcz膮c swoje brwi i zaciskaj膮c palce na pasie bezpiecze艅stwa. - M贸wi艂em, 偶e nie wejdzie, m贸wi艂em!
- Przecie偶 wszed艂, o co ci do cholery chodzi? - zakpi艂 ch艂opak siedz膮cy za kierownic膮, tu偶 obok niego. Jego oczy by艂y w odcieniu ciemnej zieleni, w kt贸rych nie kry艂a si臋 nawet odrobina gniewu czy rozdra偶nienia. By艂 ca艂kowicie spokojny, przez co mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e podchodzi艂 do ca艂ej sprawy bardzo lekko.
- Tak? To jak teraz wyjdziemy?
- O, w艂a艣nie tak - odpar艂 ch艂opak, po czym bez najmniejszych opor贸w otworzy艂 drzwi po swojej stronie.
Niestety, okaza艂o si臋 to by膰 z艂ym posuni臋ciem. Z charakterystycznym d藕wi臋kiem drzwi porysowa艂y te nale偶膮ce do zielonego auta po prawej, co automatycznie zmrozi艂o krew w 偶y艂ach ca艂ej pi膮tce przyjaci贸艂, bez wyj膮tku.
Nie tak wyobra偶ali sobie wczasy, kt贸re spontanicznie zaplanowali zesz艂ego miesi膮ca. Mimo 偶e by艂 pa藕dziernik, nie by艂a to przeszkoda, aby wypocz膮膰 w wyciszonym miejscu, z da艂a od zgie艂ku i ha艂asu wielkich miast. Pozostaj膮c jednak w granicach zdrowego rozs膮dku i bud偶etu, jakim dysponowali, zdecydowali si臋 na skromny pensjonat na obrze偶ach lasu zapomnianego miasteczka White Hills, ciesz膮cy si臋 zainteresowaniem m艂odych student贸w b膮d藕 emeryt贸w, spodziewaj膮cych si臋 zasta膰 tu cisz臋 i spok贸j, oraz odby膰 zas艂u偶ony wypoczynek.
Ju偶 na samym pocz膮tku ca艂ej podr贸偶y nie by艂o kolorowo: zacz臋艂o dochodzi膰 do nieporozumie艅, a niesnaski wprowadza艂y jedynie nieprzyjemn膮 atmosfer臋. Napi臋cie wisia艂o w powietrzu i ka偶dy z pi膮tki przyjaci贸艂 by艂 w stanie je odczu膰, dlatego nie odzywali si臋 za wiele, 偶ywi膮c szczere nadziej臋, 偶e uda im si臋 wszystko za艂agodzi膰 na miejscu przez te dwa tygodnie.
- Brawo, kretynie - zdenerwowa艂 si臋 drugi, po czym z du偶膮 si艂膮 uderzy艂 ty艂em g艂owy o zag艂贸wek fotela. - Lepiej zamknij te drzwi, wyjed藕 st膮d i zaparkuj przynajmniej kilometr st膮d, zanim kto艣 to zauwa偶y.
- Louis, Ben, przesta艅cie w ko艅cu! - zainterweniowa艂a w ko艅cu ze swojego tylnego siedzenia Emily, maj膮c prawdopodobnie do艣膰 wys艂uchiwania wzajemnych docink贸w z ich strony. - Ben, wycofaj tak, jak m贸wi Louis i zaparkuj gdzie indziej.
- Jasne. On po prostu mnie stresuje. - b膮kn膮艂 ch艂opak imieniem Ben, pos艂usznie id膮c za jej wskaz贸wkami.
Naburmuszony wyd膮艂 swoje wargi, zapewne niezadowolony, 偶e kto艣 odwa偶y艂 si臋 podwa偶y膰 - jego zdaniem - jego przemy艣lane decyzje.
Drugi ch艂opak, Louis, ju偶 otwiera艂 swoje usta, aby zareagowa膰 na jego s艂owa, jednak w ostatniej chwili zrezygnowa艂. Zacisn膮艂 wargi w w膮sk膮 lini臋 i odwr贸ci艂 g艂ow臋 w bok. Dlaczego w og贸le zgodzi艂 si臋 tutaj przyjecha膰, nie wiedzia艂. M贸g艂 mie膰 偶al jedynie do Emily, dziewczyny z tylnego siedzenia, kt贸ra go do tego przekona艂a, zapewniaj膮c, 偶e wszyscy razwm b臋d膮 si臋 dobrze bawi膰. Niestety, myli艂a si臋.
Odwr贸ciwszy na moment swoje wzburzone my艣li, wyjrza艂 za szyb臋, a jego oczom ukaza艂 si臋 obiekt, w kt贸rym zatrzymaj膮 si臋 na najbli偶sze dwa tygodnie.
Kompleks budynk贸w sk艂ada艂 si臋 z czterech, zabudowanych, czteropi臋trowych obiekt贸w. Ka偶dy przemalowany na 偶贸艂ty odcie艅, ja艣niej膮cy na tle g臋stwin lasu, kt贸ry by艂 jedn膮 z wielu atrakcji tutaj. Podobno gdzie艣 w jego 艣rodku znajdowa艂o si臋 藕r贸d艂o wody, kt贸re mia艂o by膰 uzdrowiskiem dla chorych i zm臋czonych, nieopodal mia艂y znajdowa膰 si臋 jaskinie, sk膮d emanowa膰 mia艂a pozytywna energia, ale tym, co interesowa艂o ich najbardziej, by艂y uroczysto艣ci, organizowane na terenie pensjonatu. Wszyscy zgodnie ustalili, 偶e znale藕膰 si臋 na weselu kogo艣 obcego lub na czyich艣 setnych urodzinach to rzecz, kt贸ra zapewni艂aby im atrakcje, kt贸re z ca艂膮 pewno艣ci膮 b臋d膮 wspomina膰 na stare lata.
Pensjonat "Pod Z艂ot膮 R贸偶膮" kry艂 r贸wnie偶 swoj膮 histori臋, pe艂n膮 rozmantyzmu, nami臋tno艣ci, b臋d膮c legend膮 znan膮 ka偶demu, tutejszemu mieszka艅cowi, jednak nikt z nich nie by艂 w ni膮 wtajemniczony. Nie wiedzieli wi臋c, jak oprze膰 si臋 panuj膮cym urokom, kt贸re wirowa艂y w powietrzu, 偶e g臋sty zapach r贸偶 roznosi艂 si臋 nad wrzosowiskiem i wsi膮ka艂 g艂臋biej, ni偶 ktokolwiek m贸g艂by si臋 spodziewa膰.
Gdy tylko Ben przeparkowa艂 sw贸j samoch贸d i wszyscy mogli ju偶 bezpiecznie wyj艣膰 na zewn膮trz bez nara偶ania si臋, Louis wyszed艂 jako pierwszy, prowadzony nadmiernymi emocjami trzaskaj膮c drzwiami. Pom贸g艂 wyj膮膰 walizk臋 Maddie, drugiej dziewczyny, a zarazem przyjaci贸艂ki Emily, po czym z艂apa艂 za swoj膮 w艂asn膮, pod膮偶aj膮c w stron臋 recepcji. Zostawi艂 w tle Bena i ostatniego z ich grupy, Colina, ale nie przejmowa艂 si臋 tym tak bardzo jak tym, czy dostanie kluczyki od pokoju od razu.
Opar艂 si臋 艂okciem o lad臋 i przez nast臋pne kilka minut znu偶ony wys艂uchiwa艂 rozmowy Bena z recepcjonistk膮, kt贸r膮 ten pr贸bowa艂 uwie艣膰, jednak bezskutecznie. Louis pomy艣la艂 nawet, 偶e m贸g艂by przyzna膰 si臋 do zdewastowania czyjego艣 samochodu, 偶eby nie ponosi膰 偶adnych konsekwencji potem, ale u艣wiadomi艂 sobie, 偶e by艂 on przecie偶 tch贸rzem. Najwi臋kszym tch贸rzem jakiego zna艂, i jakiego nigdy nie chcia艂 pozna膰.
Gdy tylko otrzymali klucze do swoich pokoi, Louis niech臋tnie uda艂 si臋 razem z Benem i Colinem do ich trzyosobowego pokoju, poniewa偶 tylko na taki ich by艂o sta膰. Na ca艂e szcz臋艣cie warunki by艂y zgodne z przepisami bezpiecze艅stwa, po艣ciel by艂 艣wie偶a, meble czyste, a 艂azienka zadbana. Louis m贸wi艂 o sobie, 偶e by艂 schludnym cz艂owiekiem i gdyby przysz艂o mu mieszka膰 w zagrzybionym mieszkaniu z walaj膮cymi tu i 贸wdzie si臋 艣mieciami i brudnymi ubraniami przez jeden dzie艅, chyba by zwariowa艂.
Zaj膮艂 miejsce na swoim 艂贸偶ku, kt贸rego spr臋偶yny lekko zaszkrzypia艂y, ale nie by艂o to na tyle uci膮偶liwe, 偶e by艂 zmuszony spa膰 na pod艂odze. By艂o to tylko lekko niekomfortowe.
- Jeszcze niech podaj膮 tu normalne jedzenie, i b臋dzie idealnie - westchn膮艂, przeje偶d偶aj膮c palcami po satynowym materiale po艣cieli. By艂a bardzo cienka i nie wygl膮da艂o na to, 偶e by艂a w stanie zapewni膰 mu dostateczne ciep艂o w czasie snu.
- Podobno obs艂uga miodzio - powiedzia艂 ze 艣miechem Ben, zajmuj膮c si臋 w tym czasie rozpakowywaniem rzeczy ze swojej walizki. - Pi臋kne laski.
- Przypominam ci, 偶e masz dziewczyn臋 - Louis powiedzia艂 z przek膮sem, spogl膮daj膮c na swojego koleg臋. Cieszy艂 si臋, 偶e chocia偶 nie musia艂 nazywa膰 go swoim przyjacielem. Nie wyobra偶a艂 sobie tego, jak m贸g艂 my艣le膰 o innych kobietach, gdy mia艂 przy sobie kobiet臋 swojego 偶ycia? - I jest ona z nami.
- Wiem, wiem. Tak tylko m贸wi臋. - wywr贸ci艂 oczami ch艂opak. - Nie b膮d藕 taki czepliwy.
Louis zignorowa艂 jego kolejn膮 uwag臋 i postanowi艂, 偶e najpierw rozpakuje cz臋艣膰 swoich rzeczy i pouk艂ada je na p贸艂kach, a p贸藕niej rozprostuje swoje nogi. O sz贸stej, gdy ca艂a pi膮tka siedzia艂a w pokoju ch艂opak贸w i rozmawia艂a na przer贸偶ne tematy, Louis obwie艣ci艂, 偶e za偶yje 艣wie偶ego powietrza i rozejrzy si臋 po okolicy. Wyszed艂 na zewn膮trz w towarzystwie Colina, rozgl膮daj膮c si臋 przy tym we wszystkie, mo偶liwe strony. Ostatnie promienie s艂o艅ca chowa艂y si臋 ju偶 za horyzontem pod postaci膮 z艂otej otoczki, a niebo powoli ciemnia艂o, tworz膮c zapieraj膮cy dech w piersi krajobraz. Horyzont bowiem by艂 tam, gdzie ko艅czy艂a si臋 tafla wody, jednym s艂owem ko艅czy艂a si臋 tam, gdzie zaczyna艂o si臋 co艣 innego. S艂o艅ce, zachodz膮c, jednocze艣nie ust臋powa艂o ksi臋偶ycowi, kt贸ry w艂a艣nie wy艂ania艂 si臋 i widnia艂 rozlany na granatowym tle, w otoczeniu gwiazd.
Odm贸wi艂, gdy Colin zaproponowa艂 mu papierosa, chocia偶 zdarza艂o mu si臋 przy艂apa膰 na tym, 偶e mia艂 ochot臋, aby zaci膮gn膮膰 si臋 dymem ten ostatni raz. Rok temu uda艂o mu si臋 rzuci膰 ten okropny na艂贸g, kt贸ry towarzyszy艂 mu od pocz膮tku szko艂y 艣redniej i nie zamierza艂 nigdy do tego wraca膰.
Za pi臋tna艣cie si贸dma wr贸cili do swojego pokoju przez szklane, zasuwane drzwi, kt贸re ulokowane by艂y w ka偶dym, dost臋pnym pokoju na parterze. Zastali w 艣rodku jedynie Bena, kt贸ry zd膮偶y艂 wzi膮膰 ju偶 prysznic. Jego jasne, s艂omiane w艂osy by艂y jeszcze wilgotne, ale najwyra藕niej to nie przeszkadza艂o mu, aby opu艣ci膰 w艂a艣nie pok贸j.
- Pospieszcie si臋, dziewczyny posz艂y id臋 ogarn膮膰, bo za p贸艂 godziny idziemy na kolacj臋.
Dok艂adnie trzydzie艣ci minut p贸藕niej wszyscy znale藕li si臋 w tutejszej kawiarence, gdzie zamierzali zje艣膰 kolacj臋. Dzisiejszy dzie艅 by艂 m臋cz膮cy i nie mieli w planach niczego innego jak odpoczynek po kilkugodzinnej tu艂aczce autem. Jednak tym, co nie dawa艂o Louisowi spokoju, by艂y spojrzenia Bena, kt贸re ten bez skrupu艂贸w posy艂a艂 jednej z pracowniczek tu偶 za plecami Emily, jego dziewczyny. Ta siedzia艂a przecie偶 obok niego i w ka偶dej chwili mog艂a to zauwa偶y膰, co na szcz臋艣cie si臋 nie sta艂o. A mo偶e i na nieszcz臋艣cie. Mo偶e w ko艅cu by przejrza艂a na oczy
Louis zna艂 si臋 z ni膮 najd艂u偶ej. Byli najlepszymi przyjaci贸艂mi w szkole 艣redniej, a poprzez ni膮 pozna艂 Bena, jej 贸wczesnego ch艂opaka. Byli razem od trzech lat i ich zwi膮zek zdawa艂 si臋 kwitn膮膰, gdyby nie to, 偶e Ben regularnie j膮 zdradza艂, wcale si臋 z tym nie kryj膮c. Zwykle ucieka艂 si臋 jedynie do niewinnego flirtu, ale to i tak wykracza艂o poza jakiekolwiek granic臋. Nikt nie popiera艂 jego zachowania, nawet Colin, jego najlepszy przyjaciel, kt贸ry sam by艂 singlem, ale uznawa艂 zasad臋 wierno艣ci i oddania.
Kolejn膮 rzecz膮, jak膮 Louis zauwa偶y艂 w pensjonacie by艂a naprawd臋 mi艂a obs艂uga i bogata oferta menu. Nie spodziewa艂 si臋 tego po tak oddalonym od miasta miejscu, ale by艂o to ca艂kowicie mi艂e zaskoczenie. Sporo go艣ci r贸wnie偶 przewija艂o si臋 przez hol, bar, recepcj臋 i kawiarni臋, a w艣r贸d nich byli ludzie starsi, jak i ci m艂odzi.
- Czy trwa w艂a艣nie jaki艣 sezon na wczasy? - wymamrota艂 cicho, tak, aby tylko jego przyjaciele byli w stanie go us艂ysze膰.
By艂 po prostu ciekaw, a zawsze gdy chcia艂 si臋 czego艣 dowiedzie膰, pyta艂. Zazwyczaj nie powstrzymywa艂 si臋 przed dociekliwo艣ci膮, by艂o to silniejsze od niego, wi臋c nie widzia艂 sensu, aby si臋 od tego odwodzi膰. By艂 natomiast bardzo wyrozumia艂y, niewa偶ne, jak skomplikowana okaza艂aby si臋 sytuacja.
Jedn膮 z jego cech, kt贸rej bardzo nie lubi艂, by艂o przywi膮zanie. Gdyby zechcia艂 tak po prostu rzuci膰 wszystko, co posiada艂, zostawi膰 w tyle i rozpocz膮膰 nowe, lepsze 偶ycie, chyba nie potrafi艂. Powstrzymywa艂o go od tego przywi膮zanie, kt贸re - niewa偶ne jak toksyczne by艂o - zakazywa艂o mu r臋ce i nogi, nakazuj膮c zosta膰 w miejscu.
Jednym s艂owem, Louis Tomlinson by艂 bardzo skomplikowan膮 osob膮.
- To jeden z najlepszych o艣rodk贸w wypoczynkowych, mogli艣my si臋 tego spodziewa膰. Dobrze, 偶e trafili艣my na dobre pokoje. - Emily u艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie, poprawiaj膮c blond warkocza na swoim ramieniu. Wydawa艂a si臋 by膰 zadowolona z dotychczasowego pobytu tutaj.
Przynajmniej ona
- To dobrze dla nas. Wyobra藕cie sobie, 偶e zaplanowano tutaj a偶 dwa wesela. - odezwa艂 si臋 Ben z cwaniackim u艣mieszkiem. - Nigdy nie by艂em na weselu. Jedzenie za darmo, alkohol, ta艅ce i nowi ludzie. W艂a艣nie dlatego tutaj przyjechali艣my, ludzie. Chc臋, 偶eby艣my wznie艣li toast za nas i za to, co wydarzy si臋 tutaj przez najbli偶sze dwa tygodnie. B臋dziemy szale膰 do upad艂ego i obiecuj臋 Wam, 偶e nie zapomnimy ich do ko艅ca swoich dni.
M贸wi膮c to uni贸s艂 szklank臋 z piwem w g贸r臋, a reszta pod膮偶y艂a jego 艣ladami z wielkim entuzjazmem, bez wyj膮tku. Nawet Louis (chc膮c lub nie) zdoby艂 si臋 na ma艂y u艣miech, poniewa偶 w艂a艣nie po to tutaj przyjecha艂. Wierz膮c, 偶e w ko艅cu odpocznie i pozb臋dzie si臋 wyrzut贸w sumienia, jakie d藕wiga艂 na barkach przez ostatnie miesi膮ce, nieciekawych do艣wiadcze艅, jakie na nim ci膮偶y艂y. Wierzy艂, 偶e mo偶e ju偶 nied艂ugo stanie si臋 co艣 niezwyk艂ego, a za kolejnym zakr臋tem, ju偶 nied艂ugo, spotka go co艣, co odmieni jego 偶ycie.
Tak. To mia艂y by膰 wyj膮tkowe dwa tygodnie, kt贸rych z ca艂膮 pewno艣ci膮 nigdy nie zapomn膮.
4 notes
路
View notes